Większość społeczeństwa postrzega osoby sławne jako ludzi obdarzonych talentem w danej dziedzinie. Praca i umiejętne wykorzystanie ponadprzeciętnych zdolności sprawiło, że stali się wybitnymi sportowcami, muzykami czy politykami. Ich dokonania okryły ich zasłużoną chwałą. Zamieszkali w pięknych willach, zagościli na wystawnych bankietach i posłali dzieci do najlepszych szkół. Wiele osób mogłoby rzec, że ich idole osiągnęli w życiu wszystko do czego dążyli. Jednak wielu także zapomina, że sukces podziwiany przez tłumy doszczętnie pozbawia prywatności. Media starają się na bieżąco relacjonować każdy aspekt życia sławnych ludzi. Człowiek niezależnie od tego kim jest i co osiągnął zawsze pozostanie człowiekiem. Jeśli jego życie jest pasmem komercyjnych sukcesów i zdarzy mu się wpadka, wtedy o nim robi się najgłośniej.
Dariusz Michalczewski na zawodowych ringach stoczył 50 walk. 48 razy schodził z ringu jako zwycięzca. Znokautował 40 rywali. W wadze półciężkiej zdobył mistrzostwo świata federacji WBO, WBA, IBF oraz WBO w kategorii junior ciężkiej. Kibice nazwali go „Tygrysem”. Jednak oprócz wspaniałej kariery sportowej zapamiętali również jedną z największych wpadek boksera. Kilka lat temu Dariusz Michalczewski wziął udział w reklamie napoju energetycznego. Sportowiec w reklamie przyjmuje waleczną postawę. Zaciska pięści tym samym pokazują, że ma w sobie sporo energii. Na jego nadgarstku widnieje zegarek. Czasomierz charakteryzuje się białą tarczą i brązowym paskiem. Na fotografii jest mało widoczny. Trudno odczytać logo na tarczy. Dwa klipsy na pasku zdradzają, że to prawdopodobnie zegarek typu „pilot”. Można jedynie snuć domysły, że to czasomierz prestiżowej, ale mało popularnej manufaktury. Na forach internetowych poświęconych tematyce zegarków pojawiło się kilka dyskusji. Jednak internauci nie byli w stanie określić marki ani modelu.
Następnie 11 maja 2014 roku w 19 numerze tygodnika opinii „Wprost” ukazał się wywiad z legendarnym bokserem. Tekst został zilustrowany tym samym zdjęciem. Niemal natychmiast zostały rozwiane wszelkie wątpliwości. W chwili zrobienia fotografii Michalczewski miał na nadgarstku podróbkę zegarka ekskluzywnej szwajcarskiej manufaktury IWC. Miłośnicy czasomierzy dopatrzyli się, że zegarek sportowca ma imitować model „Big Pilot Japan Tribute”. Na zegarkowych forach internetowych ponownie zawrzało. Internauci nie szczędzili słów krytyki pod adresem boksera. Nabrano przekonania, że zawodnik celowo zaopatrzył się w podróbkę licząc, że nikt tego nie zauważy. Różnice między zegarkiem z nadgarstka Michalczewskiego a oryginałem widać na pierwszy rzut oka. W sieci pojawiły się także spekulacje, z których wynikało, że to producent napoju nakłonił „Tygrysa” do założenia imitacji prestiżowego czasomierza celem nadania reklamie większej dostojności.
W ostatnich latach na arenie politycznej również pojawił się niesłychanie głośny incydent związany z zegarkami. Mianowicie pod lupę zostały wzięte zegarki Sławomira Nowaka. Największe zamieszanie toczyło się wokół oryginalnego zegarka marki Ulysse Nardin. Polityk nie ujął go w swoim oświadczeniu majątkowym. Społeczeństwo było zaszokowane ceną czasomierza. Natomiast znawcy branży zegarkowej odbierali sytuację z lekkim uśmiechem. Wprawdzie czasomierz byłego ministra transportu jest zaliczany do prestiżowych, ale nie można jednoznacznie stwierdzić, że jest zawrotnie kosztowny. To najzwyczajniej jeden z tańszych modeli górnolotnej manufaktury. W przypadku Sławomira Nowaka prawdziwą ceną tego czasomierza było złożenie dymisji na ręce byłego premiera Donalda Tuska. W trakcie postępowania wyszło na jaw, że oprócz prestiżowych czasomierzy minister w kolekcji posada też takie, które za prestiżowe mają uchodzić. Katarzyna Całów-Jaszewska, zastępczyni rzecznika warszawskiej prokuratury okręgowej oznajmiła wprost „Potwierdzam, że jeden z zegarków renomowanej firmy, poddanych przez nas oszacowaniu przez biegłego, okazał się podróbką o wartości rynkowej około 600 zł”. Niestety, nie są znane okoliczności w jakich Sławomir Nowak wszedł w posiadanie podróbki. Podobnie nie jest znana marka i model.
W kłopotliwej sytuacji znalazły się także władze Sopotu. W 2008 roku mistrzostwo kraju juniorów w koszykówce wywalczyli zawodnicy Prokomu Trefl Sopot. Włodarze miasta postanowiły nagrodzić utalentowanych koszykarzy. Każdy z zawodników otrzymał zegarek marki Longines. Jeden ze sportowców udał się do zegarmistrza celem skrócenia bransolety. Specjalista stwierdził, że zegarek jest podróbką. Władze miasta zaczęły się bronić tłumacząc, że czasomierze zostały zakupione w gdańskim butiku. Każdy egzemplarz posiadał gwarancję i certyfikat autentyczności. Jednak miasto zapłaciło za 27 czasomierzy ponad 6 tysięcy złotych, podczas gdy tani kwarcowy zegarek marki Longines kosztuje około 3 tysięcy złotych. Sprawę wyjaśniła prokuratura. Sportowcom nie wymieniono zegarków na autentyczne.
Posiadanie ekskluzywnych czasomierzy często wiąże się z olbrzymimi kosztami. Wiele ludzi chcąc się dobrze zaprezentować przed innymi podejmuje ryzyko decydując się na zakup podróbki. Oczywiście to nieetyczne. W większości przypadków to bezczeszczenie dorobku manufaktur i celowe oszustwo.